Dlaczego czytam Biblię?

Posted: środa, 25 maja 2011 by KasiaK in
0



Biblia jest podobno najczęściej wydawaną książką na świecie. Według niektórych danych została przetłumaczona na blisko 2 500 języków, a rocznie sprzedawanych jest około 20 000 000 (słownie: dwadzieścia milionów) egzemplarzy. Jednocześnie trzeba przyznać, że wcale nie jest lepiej znana (w Polsce) niż „Potop” czy „Pan Tadeusz” (jak widać na filmiku powyżej).

Pamiętam mój pierwszy osobisty, niczym nie przymuszony, wynikający jedynie z własnego zainteresowania kontakt z Pismem. Ktoś mi powiedział, że księga Apokalipsy św. Jana jest straszna i tajemnicza… więc zacząłem czytać. Przeczytałem pierwszych kilka rozdziałów i skończyłem. Kolejny raz sięgnąłem po nią, kiedy już byłem nieco bardziej myślącą istotą (jakieś 5 lat później). Miałem za sobą „solidne” przygotowanie z liceum i głowę pełną własnych pomysłów na świat. Zacząłem tym razem nie od końca, ale od początku. Przeczytałem pierwszych kilkanaście rozdziałów (!)… i poddałem się. A w zasadzie to się znudziłem. Opowieści o jakichś ludziach sprzed lat, że ten miał tyle kóz, a tamten tyle. Trochę krwi i nieporozumień rodzinnych. No i co jakiś czas w fabule pojawiał się taki ktoś, który nie wiedziałem do końca jaką odgrywa w tym wszystkim rolę – mam na myśli Boga. Oczywiście chodziłem w szkole na religię, ale starałem się podejść do tekstu obiektywnie – stanąć jakby obok włożonej do mojej głowy wiedzy. W wyniku tego zobaczyłem, że Bóg jakoś dziwnie odstaje od tej narracji. Mogłem zrozumieć i wczuć się w sytuację ludzi, ich dylematy – w końcu sam jestem człowiekiem – jednak kiedy na scenę wkraczał Bóg, miałem wrażenie, że nie pasował On do tego (a może raczej mojego) świata.

Któregoś dnia pojechałem ze znajomymi na pewien festiwal (www.slot.art.pl), na którym poznałem ludzi, którzy nazywali siebie chrześcijanami i w przeciwieństwie do „chrześcijan”, których znałem na co dzień, kochali Jezusa, ufali mu i naprawdę chcieli z Nim żyć i Mu się podobać. Miałem czas i możliwość posłuchać ich i powiedzieć im o swoich wątpliwościach odnośnie wiary. Nie mogę powiedzieć, że wszystko rozumiałem i miałem poukładane w głowie (jeśli chodzi o wiarę), kiedy poprosiłem ich o modlitwę. Powiedziałem do nich: „Pomódlcie się o moje nawrócenie”, a oni z chęcią i z uśmiechem na ustach posadzili mnie na trawie i zaczęli się modlić. Nie wiedziałem, co będzie się działo, ale wiedziałem, że chcę poznać tego Kogoś, o kim tyle mówili. Już wcześniej sam próbowałem się otworzyć i odezwać szczerze do Boga, jednak coś mnie jakby oddzielało od Niego (lub nawet odpychało, wbrew mojemu wewnętrznemu pragnieniu zbliżenia). Podnosiłem ręce tak, jak inni, śpiewałem: „Wielbię Cię”, zamykałem nawet oczy (tak mocno, że aż mnie twarz bolała)… nic nie poskutkowało. Nie wiedziałem, co oni widzą i czują, czego ja nie widzę i nie czuję. Jednak wtedy, gdy moi znajomi zaczęli się o mnie modlić, ja poddałem się i powiedziałem po prostu: „Jezu, jeśli jesteś, przyjdź i mnie dotknij”. Już mi się odechciało kombinować, ale te słowa wyrażały szczere pragnienie. W odpowiedzi stało się coś cudownego. Doświadczyłem, że ktoś przy mnie jest, a nawet bardziej niż przy mnie – we mnie! Coś we mnie się zmieniło, pękło. Zacząłem się modlić, jak nigdy przedtem i co najważniejsze – wiedziałem, że to ma sens, że ktoś mnie słucha, że ktoś odpowiada.

Tego samego dnia otworzyłem ponownie Biblię, ale tym razem nie mogłem przestać czytać. Różnica była kolosalna – teraz najciekawszą i najwłaściwszą postacią, jaka pojawiała się na kartach Biblii był Bóg. Ten, który wcześniej nie pasował mi do całości, teraz musiał tam być! W zasadzie to wszystko się tak poprzewracało w mojej głowie, że to nie miałoby sensu, gdyby Jego nie było w tej książce. Od tego czasu minęło sporo lat i wciąż nie mogę przestać czytać Biblii. Co się zmieniło? Poznałem autora. Jeśli nie znasz Boga, to Biblia nie będzie ciebie interesować (a o tym, że poznać Go można i jest to konieczne, przeczytaj w „Ile za niebo?”). Gdybyś otrzymał list od jakiegoś Iksińskiego, który pisałby o sobie i swoim życiu, to pewnie zanudziłbyś się na śmierć. Jednak gdyby się okazało, że w twojej skrzynce jest list od ukochanej osoby, to pewnie nie mógłbyś się oderwać od czytania i wciąż byłoby ci mało.

Z tego właśnie powodu czytam Biblię. A dzięki temu, że moim bliskim znajomym jest Jezus, zawsze mogę zwrócić się do Niego o pomoc w zrozumieniu Pisma i zawsze ma dla mnie czas i cierpliwość, aby tłumaczyć to, co trudne. Biblia jest dla mnie jak list od Ojca, w którym On mówi mi o sobie samym i o mnie. Biblia jest dla mnie jak historia mojego życia i życia moich przodków – dotyczy mnie na maxa. Nie jest jak encyklopedia, ale bardziej jak email od przyjaciela lub status na Facebooku informujący mnie co myśli lub co robi bliska mi osoba (lub jak komentarze do mojego statusu :)). Gdybym jej nie znał, to nie byłbym w stanie nic o niej przeczytać, a jeśli nawet, to nic bym z tego nie zrozumiał.

Czy dołączyłeś już do grona znajomych Jezusa? Jeśli nie, to ciężko będzie ci odebrać Jego świeże myśli na co dzień, a bez nich można nieźle się pogubić.

radosny

Chwasty codziennego życia

Posted: wtorek, 17 maja 2011 by KasiaK in
2


Czy czasami nie jesteśmy skłonni do dzielenia naszego życia na dwie sfery – życia codziennego, która zajmuje większość naszego czasu, i „życia z Bogiem”? Niekiedy nawet zdajemy się być dwoma zupełnie innymi osobami, w zależności od tego, w jakiej sferze aktualnie się poruszamy. Boga wpuszczamy tylko do tych momentów naszego życia, w których jesteśmy przygotowani na to, że On patrzy. Chcemy, aby widział, że jesteśmy w kościele czy robimy jakieś dobre rzeczy. Natomiast są chwile, w których wolimy myśleć, że akurat teraz Bóg na nas nie patrzy. Biblia mówi, że przed Bogiem nie można się ukryć – On jest wszechobecny. Nie tyle obserwuje nas „z góry”, jak często sobie wyobrażamy, ale ciągle jest obok nas, niezależnie od tego, gdzie my się znajdujemy. I z pewnością interesuje Go każda chwila naszego życia, a nie tylko momenty przeznaczone przez nas na rzeczy duchowe.

Jeśli relacja z Bogiem jest dla nas ważna, musimy pamiętać, że wpływ na nią ma nie tylko sposób, w jaki żyjemy podczas „duchowego trybu życia”. W oczach Boga nasze życie jest całością. W 15 rozdziale Ewangelii Jana Jezus mówi: „Trwajcie we mnie”. Wskazuje to na ciągłość naszej relacji z Jezusem. Nie mówi On: „Trwajcie we mnie podczas modlitwy” czy „Trwajcie we mnie, kiedy jesteście w kościele”. Czy możesz powiedzieć, że nieustannie trwasz w Jezusie, czy też przypominasz sobie o Nim tylko podczas funkcjonowania sfery „duchowej”? Jeśli chcemy, aby nasza relacja z Bogiem była obfita, pełnowartościowa i dająca spełnienie, musimy zdać sobie sprawę z tego, że wpływ na nią ma każda chwila naszego dnia. Małe decyzje, które podejmujemy w ciągu dnia, mogą być kluczowe dla kształtowania się naszych życiowych priorytetów. Jakiej muzyki będę słuchać? Jaką książkę będę czytać? Co obejrzę w telewizji? Na jakie strony internetowe wejdę i ile spędzę na nich czasu? Z kim się spotkam i gdzie? Złe decyzje mogą skutecznie zaśmiecić nasze serce i oddalić je od serca Boga, a nawet całkowicie zabić w nas tęsknotę za Nim i potrzebę spędzania z Nim czasu. Jezus w przypowieści o siewcy (Ew. Łk 8,5-15) mówi o rozsiewanym ziarnie, którym jest Słowo Boże, i porównuje słuchających go ludzi do czterech rodzajów gleb. Jedna z nich chętnie przejmuje ziarno, jednak później pojawiają się ciernie - chwasty, skutecznie tłumiące to, co robi w nas Bóg. Te ciernie to właśnie, jak mówi Jezus, "troski, bogactwa i przyjemności życia". Ich działanie nie jest nagłe, lecz rozrastają się one stopniowo i niepostrzeżenie.

Kiedyś słyszałam ciekawą historię. Pewien człowiek bardzo lubił chodzić do kina, robił to codziennie. Był on wierzący i zastanawiał się, co myśli Bóg o jego codziennych wyjściach do kina. Ktoś doradził mu, aby zabrał ze sobą do kina nie kogo innego, jak samego Jezusa ;) Ten człowiek poszedł więc do kasy, kupił 2 bilety i usiadł wygodnie w fotelu, mając obok siebie wolne miejsce, przeznaczone dla Jezusa. W trakcie seansu człowiek postanowił wyjść z sali ze względu na swojego przyjaciela, siedzącego obok. Chyba film nie bardzo mu się spodobał…

A co by się stało, gdybyś Ty zaprosił Jezusa do swoich codziennych spraw? Czy spodobałaby Mu się muzyka, której byście słuchali czy filmy, które byście razem oglądali? Czy czułby się dobrze wśród Twoich znajomych?

Trwanie w Jezusie nie jest ascezą. Nie chodzi o maksymalne ograniczenie wszelkich informacji, dochodzących do ciebie i zrezygnowanie z jakichkolwiek rozrywek. Bóg jest dobrym Bogiem i zależy Mu na naszym dobrym samopoczuciu. Strach przed wpuszczeniem Boga do sfery życia codziennego wynika z braku zaufania Jego dobroci i miłości. Nasz Stwórca dobrze wie, że potrzebujemy odpoczynku, rozrywki i przyjaciół. Jego celem nie jest zagonienie nas do komory i zmuszenie do 24-godzinnej modlitwy, najlepiej o chlebie i wodzie. On pragnie, abyśmy chcieli żyć z Nim 24 godziny na dobę – jedząc śniadanie i dziękując Mu za pyszne jedzenie, idąc do szkoły i pracy, spędzając swój wolny czas tak, aby móc rozwijać w sobie coraz więcej pozytywnych rzeczy, spotykając się z ludźmi, którzy wniosą coś wartościowego do naszego życia albo do których życia my będziemy mogli wnieść coś wartościowego, opowiadając im o Jezusie. On tak bardzo nas pokochał, że pozwala nam mieć ze Sobą więź bliższą nawet, niż w relacji małżeńskiej – małżonkowie stają się „jednym ciałem”, z Bogiem możemy stać się „jednym duchem”! „Trwajcie we mnie, a ja w was” – mówi Jezus. Twój Bóg pragnie przebywać w tobie, jeśli tylko ty zgodzisz się dzielić z Nim swoje życie.

Najdrobniejsza czynność, którą wykonujesz, każda myśl, która się pojawia w twojej głowie – ma wpływ. Nie przeocz tego. Biblia mówi: „Co człowiek sieje, to i żąć będzie”. Czy zasiejesz dziś w sobie coś, co upiększy twój duchowy ogród, czy też zapełnisz go chwastami, zależy od ciebie.