MOJA HISTORIA...

Posted: by KasiaK in
2

GOSIA


Jak większość osób w Polsce i ja wychowałam się w rodzinie chrześcijańskiej. Już jako dziecko byłam zafascynowana Bogiem i próbowałam Go realnie doświadczyć. Chodziłam co tydzień na msze, przystępowałam raz w miesiącu do spowiedzi, spotykałam się z wierzącą młodzieżą, uczestniczyłam w oazach i innych spotkaniach modlitewnych. Tak bardzo pragnęłam Boga, że w 2 czy 3 klasie gimnazjum, postanowiłam, że po osiągnięciu pełnoletniości, wstąpię do jednego z zakonów zamkniętych, by oddać całe swoje życie Bogu. Pojawił się jednak problem. Moja relacja z Bogiem była w opłakanym stanie. Od dziecka próbowałam mu się przypodobać, ale nieustannie uświadamiałam sobie, że nie mam nad swoimi grzechami żadnej kontroli. Jeden specyficzny grzech miażdżył mnie każdego dnia, a ja kolejny raz z rzędu obiecywałam Bogu, że to się zmieni, że to naprawię. Wpadłam w błędne koło – upadek, postanowienie poprawy, upadek, postanowienie poprawy itd. Zaczęło mnie to strasznie przygniatać. Czułam się niegodna bycia człowiekiem, miałam złe myśli o sobie, nienawiść wypełniała moje serce. Taki stan trwał bardzo długo. Doszły do tego jeszcze inne fatalne wydarzenia, które doprowadziły ostatecznie do głębokiej depresji. Nasiliły się wówczas myśli samobójcze, samookaleczenia stały się głębsze i częstsze. Czułam bliskość śmierci i rzeczywiście jej pragnęłam. Zaczęły powstawać w mojej głowie realne plany samodestrukcji. Brakowało wtedy tylko tej siły by wstać. Bóg jednak czuwał i użył pewnej osoby, która przekonała mnie do podjęcia leczenia - wylądowałam w szpitalu. Tam po kilkunastu tygodniach „stanęłam na nogi”. Powróciła jako taka, koncentracja czy równowaga. Zabrakło jednak tego najistotniejszego  – sensu. Po wyjściu ze szpitala żyłam, bo żyłam, jednak stare myśli i niepoprawne przyzwyczajenia co jakiś czas wracały. Dzięki wierzącym znajomym, trwałam w jakiś sposób przy Bogu czy raczej „obok” Boga. Słyszałam Jego słowo, świadectwa nawrócenia itd. Nie dotykało mnie to jednak w żaden sposób. Aż przyszedł dzień, w którym uświadomiłam sobie, że nie chcę już tak dalej żyć, że to wszystko mnie przerasta i donikąd nie prowadzi. Postanowiłam zaufać Bogu i przyjąć go jako osobistego Pana i Zbawiciela. Wszystko się zmieniło. Poczułam ulgę, błogi spokój i tę prawdziwą więź z Nim. To nie ja miałam naprawić moje błędy. Bóg uświadomił mi, że żaden człowiek nie jest w stanie tego zrobić: „Albowiem karą za grzech jest śmierć”. I tę właśnie karę zamiast nas, przyjął Jego Syn, umierając za nasze przewinienia na krzyżu. Ta prawda została niemalże wyryta w moim sercu i nieustannie je przemienia. Wreszcie czuję się zdrowa. Nie mam czarnych myśli, nie samookaleczam się. Grzech, którym byłam zniewolona, odszedł w niepamięć. Bóg dał mi zbroję sprawiedliwości i od teraz się mną opiekuje. Wiem, że mogę na Niego liczyć. Zmiany, które we mnie zaszły, pobudzają mnie do tego, by iść i głosić innym Żywego Jezusa, który chce mieć z nimi społeczność. Wierzę, że w moim przypadku nie jest to tylko zaleceniem, które Jezus dał każdemu wierzącemu, ale jest również moim życiowym powołaniem! 

(Jezus) ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: Talitha kum, to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań!
Mk 5, 41

ANIA 


Wychowałam się w tradycyjnej katolickiej rodzinie. Co niedziela chodziliśmy razem do kościoła, od najmłodszych lat moja mama uczyła mnie modlitw (to ona była takim motorem napędowym, który pchał nas w stronę Boga w naszym domu). Zawsze byłam bardzo analityczną i refleksyjną osobą, toteż Bóg był częstym elementem moich rozmyślań. Czytałam Biblię dla dzieci, starałam się słuchać niedzielnych kazań, zawsze na religii moja ręka była w górze. Wierzyłam w Jego istnienie i chciałam żyć zgodnie z Jego standardami. Kiedy miałam 13 lat, poczułam, jakbym zbudziła się z letargu. Zauważyłam brutalność życia, ogrom cierpienia i przemożną bezsilność wobec chorego systemu rządzącego światem. Był to dla mnie mroczny okres, w którym dużo płakałam i miałam myśli depresyjne. Zamykałam się we własnych czterech ścianach umysłu, ewentualnie zatapiałam się w książkach. Czułam się bardzo niezrozumiana, mówiono mi, że zbytnio filozofuję, bagatelizowano to, co przeżywałam. Takie ot przewrażliwione, gadatliwe dziewczę. Przez to, że nie mogłam znaleźć nikogo, kto miałby podobny problem jak ja, zaczęłam zastanawiać się, czy aby wszystko ze mną w porządku. Może ja jestem po prostu chora na głowę? Nie umiałam zaakceptować siebie. Zawsze stawiano mi wysoko poprzeczkę i kiedy zawodziłam, bardzo się potępiałam. Jako że bardzo zależało mi na akceptacji u innych, starałam się dopasowywać. Zasady wpojone mi przez rodziców nadal miały znaczenie i nigdy nie paliłam papierosów, nie piłam alkoholu, nie przeklinałam, ani nie robiłam rzeczy, które oni uważali za złe, ale starałam się za to modyfikować swój charakter, być taką, jaką inni by chcieli. Wszystko w imię akceptacji. Nakładając kolejną maskę, zaczęłam zastanawiać się: „Kim ja właściwie jestem?” Pytanie to towarzyszyło mi przez kolejne lata, na przemian z myślą: „A co jeśli umrę dziś w nocy?” Kiedy byłam w gimnazjum, moja mama przeżyła swoją własną przygodę z Bogiem i kiedy byłam w 3. klasie, wysłała mnie na zimowisko chrześcijańskie. Bardzo nie chciałam tam jechać, wyjazd był organizowany przez inną wspólnotę chrześcijańską, której nie znałam, więc mój wrodzony sceptycyzm kazał mi do wszystkiego podchodzić z dystansem. Mimo wszystko te 7 dni spędzonych w jakiejś wiosce na wschodzie Polski zmieniło moje życie. Zobaczyłam tam ludzi w moim wieku, którzy szukali Boga, usłyszałam masę rzeczy o Jezusie i miałam silne przeczucie, że jest to prawdą, której od zawsze szukałam. Podczas ostatniego dnia obozu wyszłam do modlitwy i cała we łzach, nie wiedząc co powiedzieć Bogu, oddałam Mu całe moje życie. Poczułam, jakbym zrzuciła kilkusetkilowy bagaż grzechu, bólu i smutku z pleców oraz wyraźnie odczułam Jego obecność obok mnie. Teraz to On stał się głównym dowodzącym mojego życia. Kiedy wróciłam do domu, bardzo modliłam się, żeby nie były to tylko chwilowe emocje, ale Jezus wrócił ze mną do domu. Mimo cudownych miesięcy spędzonych z Bogiem, wzrostu w wierze, poczucia, że z Nim jestem jaka jestem i jaka być od zawsze powinnam, napełnionych ponadnaturalnym działaniem i spokojem w sercu, pragnieniem, żeby On był wywyższony w moim życiu, gdzieś tam we mnie odezwał się stary głos samopotępienia. W oczach Jezusa nieważne ile zrobisz rzeczy dobrych i ile złych, bo Jego nie obchodzą nasze osiągnięcia, a jedynie nasze serce, które chce być bliżej Niego i to, czy przestaniesz sam rządzić się swoim życiem. Teraz to wiem, ale wtedy uległam nienawiści do samej siebie. Poprzez to, że patrzyłam na swoją niedoskonałość, zamiast na moc zmiany, którą oferuje mój ukochany Tata zaczęłam znowu kontemplować moje porażki oraz wynikające z tego negatywne emocje, a przez to zaczęłam odsuwać się od Boga. Pycha przybiera różne formy i takie skupianie się na samym sobie również jest jedną z nich. Przez kolejne parę lat w moim sercu gościł bezsens życia, wynikający z poczucia utracenia relacji z Bogiem, smutek, niezrozumienie, ogromne potępienie, nienawiść do samej siebie, z czasem złość, rozpacz i wszystkie negatywne emocje jakie można sobie tylko wyobrazić. Mimo tego, jak okropna się czułam i ile złych myśli miałam o sobie oraz Bogu, Jezus ze mnie nie zrezygnował. Nawet, kiedy szczerze mówiłam Mu, że przestałam Go kochać, chyba nawet przestałam w Niego wierzyć, nienawidzę czytania Biblii, która wcześniej była przewodnikiem mojego życia, nie żałuję swoich grzechów, które drastycznie się pomnożyły, albo kiedy oskarżałam Go o cierpienie w moim życiu. Przez ten czas wydarzyło się wiele rzeczy, cały czas zmagałam się z myślą, że nawaliłam i już nigdy do Niego nie wrócę, bo jak niby mógłby mi wybaczyć? Irytowało mnie, kiedy ludzie mówili, że nie słyszeli Boga aż przez 3 miesiące, kiedy moja gehenna ciągnęła się 4 lata i nie widziałam końca... Nawet nie wiem kiedy, bardzo powoli w moim życiu zaczęło się przejaśniać. Robiłam malutkie kroczki w stronę Najwyższego, zmagałam się z masą kłamstw ze strony Diabła, który nieźle mieszał mi w głowie i przekonywał, że jestem przypadkiem beznadziejnym, a mój 'bilet do Nieba' wygasł i mimo wszystko podjęłam decyzję o wzięciu chrztu. Choć proces mojego uzdrawiania wciąż trwa, to widzę, ile w moim życiu już zostało zrobione. Przez ten cały czas cierpienia, Bóg był obok i nawet kiedy nie chciałam Go słuchać, On mnie prowadził, żebym nie zrobiła sobie czegoś głupiego. Mimo tego, że ciągle uczę się, że w życiu nie chodzi o mnie, On ciągle wyciąga do mnie ręce i pokazuje mi Prawdę o sobie. Ciągle nawalam, a On nie chce ze mnie zrezygnować, bo to On mnie sobie wybrał, a nie ja Jego. Wyraźnie widzę też, że w życiu chodzi o to, żeby mieć z nim kontakt, relację, a wszystko ma się opierać na miłości, a nie sztywnej, religijnej konstrukcji, czy przymuszaniu z Jego strony, a taki był mój wcześniejszy pogląd na temat chrześcijaństwa. I najważniejsze – już wiem, kim jestem. Dzieckiem Prawdziwego Boga.


WIKTORIA


Urodziłam się w rodzinie chrześcijańskiej, bo rodzice jak i dziadkowie byli już ludźmi, którzy znali Boga, kochali Go i modlili się do Niego. Od małego Bóg był więc częścią mojego życia. Na zajęciach dla dzieci mówiono o historiach biblijnych, o tym, jak Bóg stworzył świat, jak pomagał Izraelitom  i tego typu tematach. Znałam więc Boga, kim był, co kiedyś zrobił. Chciałam się Mu podobać, ale bardziej z takiego powodu, że tak mnie nauczono, a nie bo to wynikało z mojej wewnętrznej potrzeby. Byłam też raczej zawsze posłusznym dzieckiem. Nie ukrywałam jakichś rzeczy przed rodzicami czy wchodziłam na nieodpowiednie, zabronione mi strony w Internecie albo robiłam inne zakazane przez nich rzeczy. Tym trudniej było dostrzec taki moment kiedy wiedza, jak postępować zamieniła się w wewnętrzną potrzebę i pragnienie takiego właśnie życia, życia z Bogiem. Kiedy już podrosłam i dojrzałam emocjonalnie, to nadszedł też taki czas, że na szkółkach (zajęciach dla nieco już starszych teraz dzieci) poruszano tematy takie jak miłość Boża, śmierć Jezusa zamiast ludzi, Jego zmartwychwstanie... Zaczęło mnie to bardzo dotykać i było tematem moich przemyśleń i wiele rzeczy nie dawało mi spokoju. Jednak to jeszcze nie było takie pełne podążenie za Bogiem. Myślę, że rodziło się to dopiero we mnie. Na szczęście ta chwila nadeszła. Raz, w wakacje, kiedy czytałam Słowo Boże i był to akurat fragment o ukrzyżowaniu Jezusa, Bóg bardzo poruszył moje serce. Kiedy czytałam, łzy napływały mi do oczu, a w sercu rodziła się ogromna wdzięczność, której słowa nie są w stanie wyrazić. Modliłam się i płakałam jednocześnie, dziękując Bogu za to co dla mnie zrobił. Powierzyłam mu też wtedy swoje życie i dotarło do mnie jak Boża łaska jest ogromna. Poczułam również, że Bóg też przyjął mnie do siebie, że stałam się jego dzieckiem. Od tamtego momentu nie umiem sobie nawet wyobrazić  życia bez Boga, a sama myśl o tym mnie przeraża. Wiele też wydarzeń,  które miały od tamtego czasu miejsce w moim życiu pogłębiło pragnienie podążania za Bogiem i utwierdziło mnie w tym, że warto zawierzać Bogu swoje sprawy i oddawać je w Jego ręce. Zrobiłam tak i wciąż robię. To wtedy czuję i widzę Bożą pomoc i Jego działanie. 


MICHAŁ


Przez całe swoje dzieciństwo byłem typem osoby, która wszystkiemu się podporządkowuje, rzadko kiedy wtrącając coś swojego. Nie wpadłem nigdy w złe towarzystwo. Od grupy chłopaków, z którymi tańczyłem break dance’a, a którzy później całymi dniami stali pod sklepem, pijąc, odłączyłem się po jakichś dwóch latach znajomości. Rodzice dość dobrze wpoili mi, że od wszelkich używek mam trzymać się z daleka, więc nie miałem z tym dużego problemu. Nawet z siostrą zawarliśmy pakt, że jeśli któreś z nas przyłapie drugie na paleniu papierosa, to karą będzie przeniesienie drugiej osoby na barkach przez całe Nagórki. To dość obszerna dzielnica Olsztyna, więc trzymaliśmy się twardo. Do dziś żadne z nas nie miało w ustach papierosa. Początkiem mojej drogi do Boga było to, że dowiedziałem się, że Gosia (ta siostra, z którą zawarłem pakt) postanowiła pójść do klasztoru. Nie było to dla mnie jakieś straszne przeżycie, czy strach przed tęsknotą, która by nastąpiła po jej wyjeździe. To było coś niespotykanego. Jak można się aż tak poświęcać Bogu? Dla mnie wiara, religia i te sprawy były zawsze pod pewnym względem zagadką. Myślałem sobie, że wystarczy co niedzielę chodzić do kościoła, ale nie miałem odwagi powiedzieć tego Gosi. Nic z tym nie zrobiłem, ale od tamtej pory co jakiś czas wracało do mnie pytanie, czy Bóg to nie coś więcej niż tylko chodzenie do kościoła… Gdy byłem w trzeciej liceum, postanowiłem przestać chodzić do kościoła. Chciałem się określić w tej sprawie, ponieważ moje uczęszczanie na msze było zwykłym obowiązkiem narzuconym przez rodziców. Im się to nie spodobało. Zawracali mi przez jakiś czas głowę, ale tata szybko się poddał, bo dla niego to też był tylko taki obowiązek. Mama wytrwała jeszcze kilka miesięcy, przychodząc do mojego pokoju w niedziele, informując, gdzie idzie i prosząc, żebym poszedł z nią. Ja zostawałem i cieszyłem się z dodatkowej godziny wolnego. Przez cały ten czas miałem jednak bardzo dobry kontakt z Gosią, która dużo opowiadała mi o Bogu i różnych religiach. Jakoś rok lub dwa przed tym postanowieniem, w Sylwestra, miałem swój niezapomniany incydent z mieszanką Martini, Sprite’a, dwóch piw i szampana. Pamiętam, że nie chciałem wyjść wtedy na jakiegoś amatora, co skończyło się kacem (również tym moralnym). Z informacji otrzymanych od kumpli  i krótkich przebłysków wiem jedynie, że obudziłem się na chwilę na kanapie z miską pod głową, całowałem z jakąś koleżanką, a do domu ledwo ktoś mnie dowlekł. W tamtym okresie w wakacje pojechałem też ze znajomymi na domek. Kolejny stopień w dół. Potem rozpocząłem studia na kierunku budownictwo. Przez pierwsze miesiące było naprawdę super, poznałem nowych ludzi, zakumplowałem się dobrze z kolegą z liceum. Bardzo doceniam ten czas. Ale gdy zaczęły się „prawdziwe studia”, zrozumiałem, że trzeba się wziąć w garść. W przeciągu kilku tygodni miałem zaliczyć 6 kolokwiów i zrobić 5 projektów. Istny kosmos. To wtedy pierwszy raz szczerze zawołałem do Boga o pomoc. Nie spałem, trząsłem się ze stresu i nie mogłem wysiedzieć w miejscu. Jednak ta krótka modlitwa mnie uspokoiła.  I zaliczyłem projekt. Nie zdawałem sobie sprawy, że to Bóg tak zadziałał, ale potem wszystko już szło gładko. Gorzej zaczęło dziać się dopiero przy egzaminach. Matematyka – drugi termin, fizyka – nie zaliczona, mechatronika – tzw. „dogrywka”. Poszedłem pod gabinet profesora. Pytał wszystkich z teorii, odsyłając na drugi termin. Nogi miałem jak z waty. Nagle dostałem SMSa od Gosi, mniej więcej o takiej treści: „Zaufaj Panu, a On się o ciebie zatroszczy. Nie martw się o dzień jutrzejszy”. No ok, pomyślałem, Panie, pomóż mi, teraz masz okazję pokazać, że istniejesz i się mną opiekujesz. Wychodząc z gabinetu, miałem wielkiego banana na twarzy. Zaliczyłem! To był jeden z pierwszych momentów, który mnie przekonał, że Bóg nas kocha i się o nas troszczy. Ale od tego momentu moje zainteresowanie Bogiem gasło z dnia na dzień. Zacząłem szukać błędów w religii, od której odszedłem. I fascynowało mnie to, że znalazłem kilka aspektów, które nie miały sensu albo były zaprzeczone przez Biblię. Po pewnym czasie zauważyłem, że nie tędy droga. I znowu ucichł mój zapał. Zacząłem znowu prowadzić beztroskie życie, chodziłem na imprezy w akademiku, staczałem się. Jakoś na początku kwietnia zacząłem się częściej spotykać z grupką znajomych. Z Gosią, Rafałem, Szymonem, Paulą i Łukaszem stworzyliśmy małą paczkę. Zbieraliśmy się co jakiś czas i graliśmy w gry. Pewnego dnia Gosia pokazała mi filmik obalający ewolucję. Przedstawiał naprawdę wiele dobrych argumentów. Dało mi to sporo do myślenia. Czy to możliwe, że wszystko, w co wierzyłem jest kłamstwem? W tym czasie Rafał i Szymon zaczęli interesować się teoriami spiskowymi. Postanowiłem poszukać czegoś na ten temat i natknąłem się na filmik „Przemysł Muzyczny”. Szukałem dalej, a wszystko pomału zaczęło wydawać mi się prawdą. Żyłem w propagandzie i kłamstwie – miałem doła przez kolejne dwa dni. Było ciężko, niemal same pesymistyczne myśli. Pomyślałem, że nie mogę się poddać, a tym samym na to wszystko zgodzić. Sięgnąłem na półkę po Pismo Święte. Czytanie nie szło mi zbyt dobrze, zważywszy na to, że jestem umysłem ścisłym. Zwróciłem się do Gosi, ona była dla mnie chodzącą encyklopedią odnośnie Biblii. Zalewałem ją setkami pytań. W końcu poszliśmy razem do Uli i Radka - jej znajomych. Wiedziałem, że to, co dzieje się na tym świecie mnie nie obchodzi, a ja chcę należeć do Boga. Ula i Radek zaprosili mnie na wakacyjny tygodniowy wyjazd chrześcijańskiej młodzieży na wieś. Kilka pierwszych dni było dziwne, a zarazem świetne… Bardzo podobała mi się atmosfera, która panowała między ludźmi, jednak największe wrażenie zrobiła na mnie wspólna modlitwa. Oni modlili się na głos! Nigdy tego nie doświadczyłem, to była dla mnie zawsze prywatna sfera. W jednym z ostatnich dni śpiewaliśmy Bogu pieśni i wtedy naprawdę można było odczuć Jego obecność. Zdałem sobie sprawę, że tutaj należę, jest mi tu dobrze i chcę spędzić resztę życia z Bogiem. Po powrocie zacząłem uczęszczać na nabożeństwa do Kościoła Chrześcijan Baptystów w Olsztynie. Co niedzielę czerpałem z tego coraz więcej radości. Wtedy poznałem też Karolinę – dziewczynę rok młodszą ode mnie, która wróciła z Niemiec, gdzie pracowała, żeby zarobić na misję w Afryce. Zobaczyłem, jak Bóg może być dla niektórych ważny. Kiedyś podczas wspólnej modlitwy byłem usłyszałem, jak moi znajomi modlą się do Boga w innych, nieznanych im językach. Nie mogłem tego pojąć i w głowie zaczęło mi się pojawiać mnóstwo pytań. Jednak po tym zdarzeniu moje modlitwy przestały być suchymi i krótkimi regułkami. Jednym z ważnych momentów było też dla mnie mówienie o Bogu innym ludziom. Kiedyś podczas rozmowy na temat Boga miałem kompletną pustkę w głowie. Pomodliłem się w myślach: „Boże, jeśli jesteś,” (cały czas miałem wątpliwości) „to mi pomóż”. Po chwili do mojej głowy wpadła jakaś myśl, potem kolejna i kolejna. Nie mogłem się zamknąć przez 20 minut. To było niesamowite! Takiej obecności Ducha Świętego jeszcze nigdy nie odczułem. To był moment, w którym moja wiara w Boga się ustabilizowała. Muszę podkreślić tę sytuację, bo kilka dni wcześniej modliłem się o znak od Boga, ponieważ cały czas czułem, jakbym sobie coś wmawiał i nie mogłem odczuć Jego obecności. Po prostu potrzebowałem znaku, że Jemu na mnie zależy. I dał! I to jaki. Kocham Boga za wszystko, co dla mnie zrobił. Teraz co dzień wstaję z uśmiechem na twarzy i cieszę się każdym dniem, który On mi daje. Tak naprawdę jakieś 2 miesiące później zdałem sobie sprawę, jaką w ogóle decyzję podjąłem. Dotarło to do mnie, kiedy jechałem na nabożeństwo w którąś niedzielę. Niesamowite uczucie, że należy się do Boga. I zdejmuje On z ciebie ten balast, który ciągnąłeś przez całe życie. Daje ci poczucie bezpieczeństwa i pokoju każdego dnia – cudowne uczucie.  


KASIA


Szukałam Boga przez wiele lat, w czasie których przez moją głowę przewinęło się bardzo dużo różnych poglądów i filozofii. Zawsze wiedziałam, że Bóg jest i modliłam się do Niego, ale tak naprawdę zwracałam się do boga, którego sama sobie wymyśliłam. To ja ustalałam, co jest według niego dobre, a co nie. A człowiekowi podoba się grzech... Mój bóg był więc bogiem grzechu, przymykał oko na to, jak żyłam i obchodził mnie tylko wtedy, kiedy miałam jakiś problem. Od podstawówki brałam udział w warsztatach gospel, które odbywały się co roku w Olsztynie. Trwały one przez weekend i był to najbardziej oczekiwany przeze mnie weekend w roku. Na warsztatach zawsze przeżywałam coś niesamowitego. W ludziach, którzy je organizowali, jak i w samej muzyce gospel czułam realną obecność Boga. Po każdych warsztatach płakałam, wołałam do Boga i bardzo pragnęłam być blisko Niego i być Mu posłuszna. Chodziłam wtedy bardziej regularnie do kościoła katolickiego, brałam udział w nabożeństwach w kościele luterańskim, ale to nic nie zmieniało. W religijnych czynnościach nie znajdowałam Boga, którego doświadczałam na warsztatach. Miałam chłopaka, nasz związek trwał prawie 3 lata. Traktowaliśmy go bardzo poważnie, planowaliśmy wspólnie daleką przyszłość. Byliśmy związani z kulturą anarchistyczno-punkową, mieliśmy wzniosłe idee o wolności, sprawiedliwości i bezwarunkowej miłości. Chcieliśmy przez nasz związek zmieniać rzeczywistość dookoła nas. Jednak w tym wszystkim byliśmy hipokrytami. Na pozór postępowaliśmy sprawiedliwie, ale nie była to sprawiedliwość w oczach Boga, a nasza z założenia idealna miłość oparta była na pożądaniu, egoizmie i zazdrości. Od dzieciństwa byłam osobą bardzo emocjonalną. W trudnych sytuacjach moje emocje mnie przerastały i nie mogłam nad nimi zapanować. Wiosną 2008 roku z powodu mojej emocjonalności, jak również zainteresowania różnymi filozoficznymi dociekaniami wpadłam w dziwnego rodzaju depresję. Przez około pół roku miałam ciągłe stany lękowe i płakałam kilka razy dziennie, a to wszystko z powodu dziwnego odczucia, że nic wokół mnie nie istnieje poza mną samą. Czułam się jak w schizofrenicznym śnie. Byłam u psychiatry i dostałam pigułki, które jedynie wywoływały bezsenność. W tamtym czasie modliłam się więcej niż wcześniej, błagałam Boga we łzach, aby mnie uratował od tego stanu. Podczas jednej z takich modlitw poczułam bliską obecność Boga – taką jak na warsztatach gospel. Jednak nic się nie zmieniło, bo ja nie chciałam zmienić swojego życia. Pragnęłam tylko ratunku przed moją depresją. We wrześniu poszłam do liceum i powoli te stany zniknęły. Ale z moim chłopakiem było mi coraz gorzej... Dużo się kłóciliśmy, byliśmy o siebie chorobliwie zazdrośni. Jednak tak bardzo byłam przywiązana do mojego chłopaka, że nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Mój świat stał się dla mnie paranoiczną klatką. W październiku 2008 pojechałam do Krakowa na warsztaty gospel. Tam zaczęłam modlić się do Boga, aby zrobił coś z moim życiem, aby uwolnił mnie z klatki mojego umysłu, aby uzdrowił mój związek z chłopakiem. Wtedy zespół zagrał piosenkę, której tekst, w tłumaczeniu, brzmiał: „Gdzie jest Duch Boży, tam wolność. Gdzie jest Duch Boży, tam możesz być wolny. On przyszedł, aby uwolnić jeńców. On jest tu, więc możesz być wolny”. Z całych sił modliłam się o tę wolność. Jakiś czas przed warsztatami zaczęłam myśleć o osobie Jezusa Chrystusa. Zawsze postrzegałam Boga jako jakąś abstrakcyjną siłę działającą w moim życiu, może nawet osobę, ale nigdy nie łączyłam Go z Jezusem. Wtedy, na warsztatach, pomyślałam o Jezusie jako o drodze ratunku. Sprawdzałam już wiele dróg i żadna nie dała mi wolności. Zapragnęłam sprawdzić kolejną. Lider chóru pytał się, czy ktoś chciałby poznać Jezusa Chrystusa w swoim życiu. Ja wtedy podniosłam rękę. Od momentu powrotu z Krakowa moje życie zaczęło się zmieniać. Duch Święty zaczął dotykać mojego serca i pokazywać mi moje grzechy. Przede wszystkim nagle zauważyłam, że mój związek z chłopakiem może nie podobać się Bogu i zaczęłam odczuwać wstyd z tego powodu… Sięgnęłam po Nowy Testament, który kiedyś dostałam na warsztatach gospel i zaczęłam go czytać. Skontaktowałam się też z moim kolegą, który zaprosił mnie na spotkanie młodzieżowe w kościele protestanckim. Zaczął się okres wielkiej burzy w moim życiu. Był to czas ciągłych kłótni z moim chłopakiem. Ja chciałam, aby nasz związek był czysty w oczach Boga. To go bardzo zdenerwowało i stało się głównym tematem naszych nieporozumień przez kilka miesięcy. Zaczęłam też chodzić na spotkania młodzieżowe, na które zaprosił mnie mój kolega i to też nie podobało się mojemu chłopakowi. On widział, że oprócz niego w moim życiu pojawiło się coś innego, co zaczęło absorbować mój czas, uwagę i moje uczucia. Był to Bóg. Mój niewierzący chłopak nie potrafił tego zrozumieć. W tamtym czasie przeczytałam też książkę Josha McDowella „Więcej niż cieśla”, w której autor na podstawie logicznych argumentów udowadnia, że Jezus jest Bogiem. Wtedy już uporządkowałam wszystko w mojej głowie i jeszcze raz formalnie powiedziałam Jezusowi w modlitwie, że w Niego wierzę i chcę podporządkować mu moje życie. 28 marca 2009 zostałam ochrzczona przez zanurzenie na wyznanie mojej wiary w Jezusa, a dzień wcześniej, po kilku miesiącach walki wewnętrznej i prób znalezienia innego rozwiązania, ostatecznie rozstałam się z moim chłopakiem. Od tego momentu zaczęłam zupełnie nowe życie. Narodziłam się na nowo dzięki Jezusowi Chrystusowi. Przez Jego śmierć na krzyżu została zmazana cała moja przeszłość i otrzymałam czystą białą kartę. Bóg zmienił moje myślenie i zaczął przemianę mojego charakteru. Przez długi czas czułam się ciągle winna przed Bogiem i niegodna, aby zwracać się do Niego. Jednak w końcu zrozumiałam, że nigdy nie będę na tyle idealna, aby podczas modlitwy nie mieć sobie nic do zarzucenia i czuć się czysta wobec Boga. Ale jednocześnie dotarło do mnie, że Bóg właśnie po to posłał swojego ukochanego Syna, aby wziął na siebie moje grzechy i umarł zamiast mnie, abym ja już nie musiała się martwić o to, ile rzeczy zrobiłam nie tak. I żebym mogła bez poczucia winy przyjść do Niego i rozmawiać z Nim – jak z przyjacielem, jak z Tatą. Świadomość Jego łaski i przebaczenia dała mi ogromną wolność. Teraz Bóg prowadzi mnie w moim życiu, a wszystko, co robię, chcę robić na Jego chwałę. Pan uleczył mnie z moich lęków i z chorobliwej emocjonalności. Już nie polegam na moich niestałych emocjach, tylko na prawdzie, którą jest Jezus. Doświadczam w moim życiu Jego cudownego działania i chcę żyć tylko dla Niego. Pośród wszystkich dróg, jakie sprawdziłam, tylko Jezus jest tą, która dała mi wolność.

Jeśli chciałbyś przekonać się o prawdziwości tej historii, zachęcam do zajrzenia na:


MAGDA


          Kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, byłam taka sama, jak inni - beztroskie dziecko, które z niczego nie zdaje sobie sprawy. Dobrze czułam się w grupie rówieśników, ale nigdy nie próbowałam w jakiś sposób się wyróżniać. W gimnazjum było już inaczej. Miałam wrażenie, że tam nie pasuję. Ludzie nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni w stosunku do mnie, czułam się odrzucona i nieakceptowana. Byłam inna, bo nie imprezowałam, nie paliłam, nie piłam. Pojawiały się takie momenty, kiedy chciałam się stać taka, jak oni. Brakowało mi osoby, z którą mogłabym porozmawiać o wszystkim, na której mogłabym polegać. Niestety w szkole takiej nie znalazłam. Przez moją głowę przechodziły przeróżne myśli: "Nikt cię nie lubi, nie jesteś nikomu potrzebna". W wakacje między pierwszą a drugą klasą liceum wiele się zdarzyło, m.in. zaczęłam zadawać się z ludźmi, którzy często sięgali po alkohol, papierosy. Ja sama alkoholu nienawidziłam i nie miałam zamiaru go pić. W ich towarzystwie stawałam się kimś, kim tak na prawdę nie byłam. Prawie każdego wieczoru spotykałam się z nimi, rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach, jakichś głupstwach. Ale to było nieważne. Czułam, że mnie lubią i to było dla mnie najważniejsze. Przez pierwszy miesiąc było fajnie - do czasu, aż nie pokłóciłam się z jednym chłopakiem. Wtedy skończyły się wyjścia, wieczory spędzałam w domu. Przez moją głowę znowu zaczęły przewijać się myśli: "Nikt cię nie lubi, nie jesteś nikomu potrzebna". Pojawił się też lęk przed tym, że kiedyś w przyszłości zostanę sama. Czułam się zagubiona i samotna. We wrześniu wróciłam do Olsztyna. Zamieszkałam z dziewczyną, której wcześniej nie znałam. Przez pierwszy tydzień ciągle gdzieś wychodziła, a gdy wracała, była bardzo radosna. Często mówiła o Bogu. Tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego, w niedzielę po południu, gdy wróciłam z domu do Olsztyna, zabrała mnie ze sobą do swoich znajomych. Byli to bardzo sympatyczni, mili i otwarci ludzie. Piliśmy hebatkę, graliśmy w jakąś grę planszową, a później zaczęliśmy się modlić i chwalić Boga pieśniami. To było niesamowite. W pewnym momencie łzy napłynęły do moich oczu, zaczęłam bardzo mocno płakać. Śpiewali: "Potrzebuję Ciebie, mój Panie! Potrzebuję Cię!". Ja nie śpiewałam, ja się modliłam. Prosiłam Boga, abym mogła stać się Jego dzieckiem. Po jakimś czasie zaczęłam się uspokajać, w moim sercu zapanował pokój. Miałam uczucie, jakby ktoś mnie przytulał. Pierwszy raz czułam takie coś, to było nieziemskie! Po wyjściu od nich czułam się bardzo szczęśliwa, chciałam, żeby tak było zawsze. Zaczęłam czytać Biblię. Często słyszałam o tym, że aby mieć pewnośc zbawienia powinnam oddać swoje życie Jezusowi. Z jednej strony bardzo tego pragnęłam, a z drugiej bałam się zmian. Jednak z dnia na dzień Jezus przekonywał mnie, że tylko dzięki Niemu mogę być na prawdę szczęśliwa i że to tylko On może zapełnić tę pustkę, którą odczuwałam. Pewnego dnia wybrałam się ze znajomymi na spotkanie dla młodzieży. Było tam około 100 osób. Najpierw pewien mężczyzna miał wykład, a później przyszedł czas na uwielbienie Pana Jezusa. Można było poczuć Ducha Świętego między nami. Kiedy minął czas wielbienia Boga śpiewem i modlitwą, mężczyzna, który prowadził to spotkanie poprosił osoby, które chciały, aby się o nie pomodlić. Wyszło wiele osób, a między nimi ja. To było niesamowite, kiedy ten człowiek modlił się o mnie. Wtedy poczułam, że pragnę oddać życie Jezusowi. Kiedy skończyła się część formalna spotkania, był czas na rozmowy, nawiązywnie nowych znajomości. Ja usiadłam sama, tam gdzie nikt mi nie przeszkadał i poprosiłam Jezusa, aby zamieszkał w moim sercu. Od tamtej pory Jezus stał się najważniejszą Osobą w moim życiu. Zmienił moje poglądy na wiele spraw, pomógł wiele rzeczy zaakceptować. Teraz mam pewność, że zawsze jest przy mnie Ktoś, kto wyciągnie do mnie rękę, kiedy będę tego potrzebowała. Pomimo moich niedoskonałości, Jezus kocha mnie Miłością doskonałą, On kocha mnie taką, jaką jestem.

KAROLINA


         Przez całe życie byłam bardzo gorliwą katoliczką. Kilka lat służyłam jako ministrantka, nie ruszałam się z domu bez różańca, przyjęłam nawet szkaplerz karmelitański. Wiedziałam wszystko, co można wiedzieć na temat doktryn kościoła, życiorysów świętych, znałam na pamięć wiele litanii. Krótko mówiąc - obraz religijności. Mimo to kochałam imprezy, alkohol, a z czasem uzależniłam się od papierosów. Nie liczyłam się z uczuciami innych, co prowadziło do częstego manipulowania i wykorzystywania ludzi, często chłopców. Mam o 7 lat straszą siostrę, jeździłam do niej do akademika na Kortowiady i inne imprezy. Zawsze lepiej dogadywałam się ze starszymi ludźmi, co też wpłynęło na to, że szybko zaczęłam "bawić się życiem". Moi rodzice są rozwiedzeni, mieszkam z mamą. W pewnym okresie mojego życia bardzo się kłóciłyśmy, śmiało mogę powiedzieć, że jej nienawidziłam. Odczuwałam pustkę i brak akceptacji mimo to, że nie brakowało mi znajomych. Bardzo poważnie myślałam o samobójstwie. Pewnego dnia, rozmawiałam z moją katechetką. Traktowała mnie jak osobę wierzącą, a byłam jedynie religijna. Opowiedziała mi wiele o sobie i między zdaniami rzuciła jedno, którego nie zapomnę: „Stań na Bogu, a nie spadniesz”. Zaczęłam szukać prawdy. Jeździłam na czuwania, do klasztoru, szukałam absolutu zwanego Bogiem. Pewnego razu w klasztorze siostra zakonna zaśpiewała piosenkę: "Zakochaj się dziewczyno, zakochaj się we mnie…". To wywołało we mnie dość dziwne uczucie, bardzo płakałam… Potem moje życie wyglądało mniej-więcej tak: z czuwania na imprezę, z imprezy do klasztoru, z klasztoru do kościoła, z kościoła na czuwania… i tak w kółko. Tkwiłam w tym około 3 lat, cały czas intensywnie poszukując prawdy. Spowiadałam się godzinami z braku wiary, przeżywałam różne wzloty emocjonalne. W końcu jednak doszłam do wniosku, że albo tego całego Boga nie ma, albo jest beznadziejny i nie chcę Go znać. Szukałam 3 lata i co? Tylko utarte schematy. Wiedziałam, że jeśli On istnieje, będę mogła Go poznać, mieć z Nim kontakt. Nie poznałam, więc odpuściłam. Pewnego dnia na olsztyńskiej starówce zobaczyłam dwójkę ludzi, śpiewających o Bogu. "Uwierz w Jezusa, przecież On za Ciebie umarł…" zaczęłam płakać. Podszedł do mnie chłopak, z którym później rozmawiałam. Był pierwszą osoba, przed którą nie udawałam oddanej Bogu, tylko powiedziałam z łzami w oczach: „Szukałam, a Go wcale nie ma!”. Ten chłopak powiedział, że jest pewien istnienia Boga, bo widzi, co zrobił w Jego życiu i w życiu ludzi, którzy Mu uwierzyli, że Biblia nigdy go nie zawiodła. Dał mi Nowy Testament. Wczesniej próbowałam czytać Biblię, ale nigdy nie mogłam w nią uwierzyć, była dla mnie czystą abstrakcją. Jednak po tej rozmowie czytałam kiedy tylko mogłam. Czułam się, jakby „ktoś” widział moje myśli i mówił: „Zobacz, Ja tak powiedziałem, Ja to tu wyjaśniłem”. Poznałam ludzi oddanych Bogu, spotkałam się z nimi na spotkaniu młodzieżowym. Widziałam, że mieli to, czego tak długo szukałam. Znali Go. Tak bardzo Go potrzebowałam, ale nie wiedziałam, jak znaleźć. Ci ludzie powtarzali, ze od Boga oddziela mnie tylko grzech. Byłam jednak pewna, że jestem dobrym człowiekiem. Pewnego późnego wieczora bardzo zapragnęłam się modlić. Tak bardzo, że nie jestem w stanie tego opisać. Padłam na kolana i wyznałam Bogu moje grzechy, poprosiłam o przebaczenie i powiedziałam, ze chcę oddać Mu swoje życie. Że Go pragnę. W tym momencie poczułam się jakbym schudła sto kilo! To było najcudowniejsze uczucie mojego życia. Modlitwa trwała jakieś półtorej godziny, a zmieniło się całe moje życie! Przez ten króciutki czas pokochałam mamę, nabrałam obrzydzenia do papierosów, zmieniłam pragnienia, życiowe priorytety i, przede wszystkim, znalazłam Go... A raczej On pozwolił mi się znaleźć. Pokochałam Go. Jezus Chrystus w tamtej chwili stał się Panem mojego zycia, mojego serca. Dzięki Niemu wiem, dokąd zmierzam, wiem, że jestem zbawiona. Dzięki Niemu moje życie ma sens. Dzięki Niemu jestem najszczęśliwszą osobą na świecie!

ALAN


       Jako dziecko i nastolatek nigdy nie różniłem się od moich rówieśników. Ale była jedna rzecz, która sprawiała, że mimo wszystko moje życie wyglądało troszeczkę inaczej. Tą różnicą było wychowanie się w rodzinie chrześcijańskiej. Większość mojej rodziny z rodzicami, dziadkami, ciociami i wujkami na czele znało Pana Jezusa i uważała go za swojego Zbawiciela. Od najwcześniejszych lat poznawałem historie biblijne, co niedzielę uczęszczałem na nabożeństwa. Całe moje dzieciństwo i młodość była ściśle związana z kościołem. Nigdy, przez całe swoje życie, nie miałem wątpliwości związanych z tym, czy Bóg istnieje, czy nie. Od małego dziecka codziennie się modliłem i czytałem Pismo Święte. Wychowanie w rodzinie, gdzie zasady nadane przez Boga stoją na pierwszym miejscu uważam za ogromna łaskę, ponieważ gdyby nie to, wątpię czy pisałbym teraz takie rzeczy. Niestety, mimo takiego wychowania i wiedzy o tym, czym jest grzech, moje życie nie było dobre. Jak pisałem wcześniej, nie różniłem się w jakiś szczególny sposób od moich kolegów czy koleżanek. Podobnie jak oni przeklinałem, zdarzyło mi się też wypić kilka piw czy okłamać rodziców. Grzech, który był obecny w moim życiu, nie podobał się Bogu. Mimo dużej wiedzy biblijnej nie potrafiłem sobie poradzić z moimi pokusami. Na szczęście Pismo Święte dało mi ratunek. Mój kontakt z Biblią zaczął się bardzo wcześnie, ale dopiero mając naście lat zacząłem przyjmować i rozumieć treść, którą Bóg umieścił w Swoim Słowie. Dzięki wychowaniu, kontakcie z kościołem i przede wszystkim społeczności z żywym Bogiem i z Pismem Świętym moje życie zaczęło się zmieniać. Po pierwsze uznałem Jezusa Chrystusa, Syna Bożego za mojego osobistego Zbawiciela, który umarł na krzyżu za moje grzechy, a następnie zmartwychwstał. Do tego doszło porzucenie grzechu i przyjęcie w pełni Bożego planu dla mojego życia. Moje nastawienie do wielu spraw i ludzi uległo zmianie. Sama wiedza na temat Boga nie powoduje, że jesteśmy zbawieni. Dopiero uznanie Chrystusa swoim Panem i powierzenie Mu całego życia sprawia, że dzięki jego śmierci zostajemy oczyszczeni z grzechów. Ja potrzebowałem czasu, aby przyjąć tę treść. Czas nawracania się i opamiętania z grzechów trwał w moim przypadku 2-3 lata. Mimo podjętej decyzji w moim życiu nadal czasem gości grzech i przeżywam trudne chwile, ale teraz wiem, że jedyny ratunek mam Jezusie Chrystusie. Dzięki Niemu mam teraz ogromny pokój i radość, ponieważ wiem, co spotka mnie gdy umrę i wiem, że nie będzie to piekło.

PAWEŁ


        Moja historia rozpoczyna się wiele lat temu, gdy mieszkałem jeszcze na wsi z moim ojcem, który jest alkoholikiem, podobnie jak większość mojej rodziny. Kiedy się upijał, a później również kiedy był trzeźwy, bił mnie i moją mamę, katując nas. Kilkukrotnie o mało nie zakatował mnie na śmierć, ganiając za nami z nożem i siekierą. Wmawiał mi przy tym, że to, co się dzieje, to moja wina. Gdy miałem ok. 7-8 lat uciekliśmy od ojca. W sumie to nie był pierwszy raz, ale wtedy już na zawsze. Przeprowadziliśmy się do moich dziadków, gdzie również był obecny alkoholizm. Moja mama wynajmowała mieszkanie w innej części miasta, więc widywałem ją stosunkowo rzadko. Miałem jej za złe to, że nas zostawiła w takich warunkach, nie mając dla nas czasu. U dziadków cały czas towarzyszyły mi awantury i przepychanki. Szukałem każdej okazji, by uciec z domu na podwórko, gdzie miałem znajomych podobnych sobie. Byli to w większość ludzie z patologicznych rodzin, którzy podobnie jak ja nie wiedzieli co to jest miłość. Razem z nimi wdawałem się w liczne awantury i bójki, nauczyłem się palić papierosy i upijać się. Sytuacja w domu też nie była najlepsza, usłyszałem od mamy słowa, które bardzo mocno mnie zabolały i zdeterminowały moje dalsze losy - powiedziała mi, że ja nigdy nic nie osiągnę, że już jestem skończony. W mojej małoletniej głowie wywołało to wielkie zamieszanie, doprowadziło mnie do jeszcze większego zwątpienia w siebie, stworzyłem wtedy plan, by zaćpać się na śmierć ok 20-stki. Inaczej w tym okresie musiałbym zrobić coś ze swoim życiem, więc wolałem żyć szybko i krótko. Dużo marzyłem o tym, jak mogłaby wyglądać moja przyszłość, ale bałem się jej bardzo. Rozgraniczałem realną wizję przyszłości, która mówiła mi - nic nie osiągniesz i nierealną sferę pięknych marzeń. Popadłem w stan totalnego zwątpienia we wszystko, nie potrafiłem nikomu zaufać, nikogo pokochać. Trafiłem wtedy do szpitala w stanie krytycznym z zapaleniem opon mózgowych. Pierwszego tygodnia nie pamiętam, cały czas spałem pod wpływem leków. W następnym tygodniu, gdy poczułem się lepiej, przyszła do mnie katechetka z zapytaniem czy przyjąłbym księdza. Nigdy nie byłem wierzący, ale w tamtym momencie zgodziłem się. Ksiądz po odprawieniu wszystkich rytuałów powiedział mi jedno zdanie: "Jezus za ciebie umarł". Gdy wyszedł wyśmiałem go w myślach, jednak ta myśl utkwiła we mnie. "Nikt nie umiera za drugiego człowieka, jeżeli go nie kocha" - myślałem. Postanowiłem dać szansę Jezusowi, o którym mówił ten człowiek. Modliłem się codziennie przez około tydzień, słowami mniej więcej tej treści: "Boże, jeżeli jesteś, ratuj mnie, bo sobie nie radzę". Nie pierwszego dnia, ale stopniowo wszystko zaczęło się zmieniać, ruszyła lawina... Przestałem palić, upijać się, moje reakcje z agresywnych zmieniły się na przepełnione miłością do ludzi. Najtrudniejsze było dla mnie uwierzyć w to, że ktoś może naprawdę mnie kochać. Prosiłem o modlitwę w tej sprawie trzech pastorów i gdy oni modlili się o mnie, po raz pierwszy poczułem się naprawdę kochany - to było niezwykłe doznanie obecności Boga. Długo modliłem się również o pomoc w wybaczeniu mojemu ojcu i po jakimś czasie moje nastawienie do niego rzeczywiście uległo wielkiej zmianie. Nie tylko byłem wstanie mu wybaczyć, ale i pokochać. Odwiedziłem go po wielu latach, aby go lepiej poznać. Zacząłem odbudowywać moją relację z mamą i siostrami i dziś jestem niezwykle szczęśliwy i pełen nadziei i spokoju o przyszłość. Choć były ciężkie momenty, na przykład opuścili mnie wszyscy przyjaciele i musiałem powtórzyć rok w szkole, mimo to jednak miałem w tym wielkie wsparcie Boga.




















2 komentarze:

  1. Anonimowy says:

    Świetne świadectwa :)

  1. Cudowne świadectwa! Macie takie cudowne życie! Ja też szukam Prawdy, bo ktoś mi kiedyś powiedział, że jeżeli szuka się prawdy to znajdzie się Boga. Wierze, że mi się uda tylko często w wszych świadectwach pojawia się osoba, gest, śpiew który Was popycha. Ja tego szukam. To zarazem piękne i przerażające, bo co będzie jeśli to znajdę? Przepraszam znowu się wywodzę w komętarzach, ale nie mogę się powstrzymać. Jeszcze raz gratuluje Wam wszystkim ogromnej wiary i cierpliwości w poszukiwaniach.