Kocham muzykę odkąd pamiętam. Od najmłodszych lat była ona obecna w moim domu - moja mama grała na pianinie, tata na harmonii i na gitarze, a na półkach było pełno winyli, głównie z muzyką klasyczną. Ja natomiast już jako mała dziewczynka bardzo lubiłam śpiewać, wymyślałam własne piosenki i marzyłam o tym, aby zostać śpiewaczką operową. Rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej równolegle z rozpoczęciem szkoły podstawowej. Kiedy miałam 12 lat, moja mama powiedziała mi, że w Olsztynie są organizowane warsztaty muzyki gospel. Nie miałam pojęcia, co to jest. Mama wytłumaczyła mi, że to taka "murzyńska muzyka", coś jak w filmie "Zakonnica w przebraniu" ;) Wciąż nie rozumiałam dokładnie, o co jej chodzi, ale zabrałam ze sobą koleżankę i zgłosiłyśmy się na warsztaty. W sobotę rano rozpoczęliśmy naukę piosenek z przemiłym czarnoskórym instruktorem o głębokim, ciemnym głosie. Następnego dnia wieczorem około 100-osobowy chór powarsztatowy wykonał niesamowity, energetyczny koncert w kościele ewangelicko-augsburgskim. Właśnie wtedy muzyka gospel mnie porwała. Dlaczego? Po pierwsze - tylko śpiewając gospel możliwe jest nauczenie się 10 piosenek na 3-głosowy chór w ciągu 1,5 dnia. Po drugie - śpiewając gospel możesz wyśpiewać wszystkie swoje emocje, nie zwracając uwagi na fałsze czy pomyłki, po prostu najważniejsza jest atmosfera, a nie jakość. Po trzecie - śpiewanie gospel na scenie prawie nie różni się od śpiewania pod prysznicem - 0% stresu! Po czwarte - śpiewając gospel wiedziałam, że Bóg, dla którego śpiewamy, jest obecny między nami. I ten czwarty powód chyba był dla mnie najważniejszy. Czekałam cały rok na kolejne warsztaty. Znów przeżyłam masę uniesień, wzruszeń, radości i łez. A potem kolejny rok czekania na III warsztaty w Olsztynie. Warsztaty stały się dla mnie jak rekolekcje. Ogarniała mnie magia muzyki, magia koncertu finałowego (po którym zawsze był płacz i masa emocji), magia czarnoskórych instruktorów, którzy zawsze w tak niesamowity sposób opowiadali o Bogu, że zdawali się być wręcz aniołami, mającymi taki kontakt ze Stwórcą, jakiego nikomu z "białoskórych śmiertelników" nie uda się uzyskać... No i magia tej dziwnej obecności "Kogoś", kogo niby znałam z opowiadań mamy, katechetek i księży oraz z własnego doświadczenia, a jednak ta obecność była tak bardzo inna, niż wszystko, dotąd mi znane - ciepła, słodka, kojąca... Niestety, tylko na 2 dni warsztatów + ewentualnie parę dni po nich. Po trzeciej edycji warsztaty gospel w Olsztynie przestały być organizowane. Bardzo chciałam dołączyć do chóru gospel, który działał w LO1, ale nie udało się to z powodu braku czasu. Kiedy natomiast sama dostałam się do tego liceum, chór przestał działać, a w mojej głowie zaczęły pojawiać się nieśmiałe plany założenia nowego chóru gospel w mojej szkole. Słuchałam bardzo dużo gospelu, spisywałam nuty, rozmawiałam ze znajomymi, zachęcając ich do dołączenia do chóru, który miał powstać. Teraz, kiedy o tym myślę, stwierdzam, że musiało to być albo jakieś ponadnaturalne działanie, albo - szaleństwo. Nigdy w życiu nie prowadziłam chóru ani zespołu. Moja wiedza na temat śpiewu była zasłyszana na warsztatach oraz ewentualnie na zajęciach chóru w szkole muzycznej. Nikt nie uczył mnie dyrygować ani rozpisywać utworów na głosy. Nie znałam się w ogóle na harmonii w muzyce rozrywkowej, czyli między innymi w gospelu. Jedyne, co miałam, to ogromny zapał i chęć podzielenia się z innymi tym, co muzyka gospel wniosła do mojego życia. Uważałam, że reszta zrobi się sama ;) W tym samym czasie pojechałam na warsztaty do Krakowa - polskiej stolicy gospel. Były to 10., jubileuszowe warsztaty w tym mieście. W chórze było ok 450 osób, są to największe warsztaty w kraju. Wtedy nastąpił przełom, po którym magiczna "obecność" stała się na stałe częścią mojego życia. Na warsztatach po raz pierwszy dotarło do mnie, że osobą, do której śpiewamy, jest Jezus Chrystus. Mając masę problemów, o których nie będę teraz pisać, bo nie jest to celem tego tekstu, jak zwykle z ogromnym wzruszeniem i łzami zaczęłam prosić Jezusa, żeby przyszedł i uwolnił mnie, zmienił moje życie, jeśli rzeczywiście On jest Prawdą, tak jak o Nim śpiewamy. Żeby było jasne, zawsze wierzyłam w Boga. Ale nadawałam Mu bardzo różne imiona. Próbowałam postrzegać Go na bardzo różne sposoby. Ale w tamtym momencie pomyślałam konkretnie o osobie Jezusa z Nazaretu, który urodził się w Betlejem, co hucznie co roku obchodzimy, umarł na krzyżu i zmartwychwstał. Właśnie wtedy powiedziałam Mu, że jeśli jest prawdziwy i jeśli to On jest Bogiem, który może mi pomóc, ja chcę Go poznać. Jezus zaczął mi odpowiadać, kiedy wróciłam do Olsztyna. Zaczęło się dziać wtedy bardzo dużo ciekawych rzeczy, o których może innym razem. Zmieniło się też moje podejście do chóru. Zapragnęłam, żeby wszyscy mogli poznać tego Jezusa, który potwiedził mi, że rzeczywiście JEST Bogiem. Zmieniło się też moje podejście do muzyki. Nie musiałam już czekać na warsztaty, żeby doświadczyć radości, spokoju i obecności Boga. Zaczęłam doświadczać tego codziennie! Moje warsztaty gospel trwają teraz przez cały czas! Zobaczyłam też, że muzyka i Bóg mogą, ale nie muszą iść ze sobą w parze. Dzisiaj chór gospel przy LO1 wciąż istnieje i nie muszę już nikogo zachęcać do przychodzenia na próby, a wręcz odwrotnie - często to chórzyści zachęcają mnie, kiedy brak mi motywacji i chęci. Wciąż czasem jeżdżę na warsztaty gospel, ale raczej w celu nauczenia się czegoś nowego, aby móc to przekazać chórowi. Oraz po to, aby spotkać ludzi, którzy tak, jak kiedyś ja, żyją od warsztatów do warsztatów, aby poczuć magiczną "obecność". I opowiedzieć im, że nie muszą na tym poprzestawać, że mogą sięgnąć dalej. Po prawdziwego Boga, którego można znaleźć zarówno w muzyce, jak i w ciszy.
Share
Ogromnie cieszę się z tego, że byłaś na warsztatach i możesz teraz innych (np. mnie ;P) zarażać muzyką gospel. W sumie to moja "przygoda" z gospel zaczęła się od Ciebie i od chóru. Wcześniej byłam rozkochana w muzyce liturgicznej, a teraz powoli rozkochuję się w muzyce gospel (właściwie do w muzyce jako mojej najulubieńszej formie modlitwy)
Cóż więcej..? Cieszę się razem z Tobą ;)