Biblia jest podobno najczęściej wydawaną książką na świecie. Według niektórych danych została przetłumaczona na blisko 2 500 języków, a rocznie sprzedawanych jest około 20 000 000 (słownie: dwadzieścia milionów) egzemplarzy. Jednocześnie trzeba przyznać, że wcale nie jest lepiej znana (w Polsce) niż „Potop” czy „Pan Tadeusz” (jak widać na filmiku powyżej).
Pamiętam mój pierwszy osobisty, niczym nie przymuszony, wynikający jedynie z własnego zainteresowania kontakt z Pismem. Ktoś mi powiedział, że księga Apokalipsy św. Jana jest straszna i tajemnicza… więc zacząłem czytać. Przeczytałem pierwszych kilka rozdziałów i skończyłem. Kolejny raz sięgnąłem po nią, kiedy już byłem nieco bardziej myślącą istotą (jakieś 5 lat później). Miałem za sobą „solidne” przygotowanie z liceum i głowę pełną własnych pomysłów na świat. Zacząłem tym razem nie od końca, ale od początku. Przeczytałem pierwszych kilkanaście rozdziałów (!)… i poddałem się. A w zasadzie to się znudziłem. Opowieści o jakichś ludziach sprzed lat, że ten miał tyle kóz, a tamten tyle. Trochę krwi i nieporozumień rodzinnych. No i co jakiś czas w fabule pojawiał się taki ktoś, który nie wiedziałem do końca jaką odgrywa w tym wszystkim rolę – mam na myśli Boga. Oczywiście chodziłem w szkole na religię, ale starałem się podejść do tekstu obiektywnie – stanąć jakby obok włożonej do mojej głowy wiedzy. W wyniku tego zobaczyłem, że Bóg jakoś dziwnie odstaje od tej narracji. Mogłem zrozumieć i wczuć się w sytuację ludzi, ich dylematy – w końcu sam jestem człowiekiem – jednak kiedy na scenę wkraczał Bóg, miałem wrażenie, że nie pasował On do tego (a może raczej mojego) świata.
Któregoś dnia pojechałem ze znajomymi na pewien festiwal (www.slot.art.pl), na którym poznałem ludzi, którzy nazywali siebie chrześcijanami i w przeciwieństwie do „chrześcijan”, których znałem na co dzień, kochali Jezusa, ufali mu i naprawdę chcieli z Nim żyć i Mu się podobać. Miałem czas i możliwość posłuchać ich i powiedzieć im o swoich wątpliwościach odnośnie wiary. Nie mogę powiedzieć, że wszystko rozumiałem i miałem poukładane w głowie (jeśli chodzi o wiarę), kiedy poprosiłem ich o modlitwę. Powiedziałem do nich: „Pomódlcie się o moje nawrócenie”, a oni z chęcią i z uśmiechem na ustach posadzili mnie na trawie i zaczęli się modlić. Nie wiedziałem, co będzie się działo, ale wiedziałem, że chcę poznać tego Kogoś, o kim tyle mówili. Już wcześniej sam próbowałem się otworzyć i odezwać szczerze do Boga, jednak coś mnie jakby oddzielało od Niego (lub nawet odpychało, wbrew mojemu wewnętrznemu pragnieniu zbliżenia). Podnosiłem ręce tak, jak inni, śpiewałem: „Wielbię Cię”, zamykałem nawet oczy (tak mocno, że aż mnie twarz bolała)… nic nie poskutkowało. Nie wiedziałem, co oni widzą i czują, czego ja nie widzę i nie czuję. Jednak wtedy, gdy moi znajomi zaczęli się o mnie modlić, ja poddałem się i powiedziałem po prostu: „Jezu, jeśli jesteś, przyjdź i mnie dotknij”. Już mi się odechciało kombinować, ale te słowa wyrażały szczere pragnienie. W odpowiedzi stało się coś cudownego. Doświadczyłem, że ktoś przy mnie jest, a nawet bardziej niż przy mnie – we mnie! Coś we mnie się zmieniło, pękło. Zacząłem się modlić, jak nigdy przedtem i co najważniejsze – wiedziałem, że to ma sens, że ktoś mnie słucha, że ktoś odpowiada.
Tego samego dnia otworzyłem ponownie Biblię, ale tym razem nie mogłem przestać czytać. Różnica była kolosalna – teraz najciekawszą i najwłaściwszą postacią, jaka pojawiała się na kartach Biblii był Bóg. Ten, który wcześniej nie pasował mi do całości, teraz musiał tam być! W zasadzie to wszystko się tak poprzewracało w mojej głowie, że to nie miałoby sensu, gdyby Jego nie było w tej książce. Od tego czasu minęło sporo lat i wciąż nie mogę przestać czytać Biblii. Co się zmieniło? Poznałem autora. Jeśli nie znasz Boga, to Biblia nie będzie ciebie interesować (a o tym, że poznać Go można i jest to konieczne, przeczytaj w „Ile za niebo?”). Gdybyś otrzymał list od jakiegoś Iksińskiego, który pisałby o sobie i swoim życiu, to pewnie zanudziłbyś się na śmierć. Jednak gdyby się okazało, że w twojej skrzynce jest list od ukochanej osoby, to pewnie nie mógłbyś się oderwać od czytania i wciąż byłoby ci mało.
Z tego właśnie powodu czytam Biblię. A dzięki temu, że moim bliskim znajomym jest Jezus, zawsze mogę zwrócić się do Niego o pomoc w zrozumieniu Pisma i zawsze ma dla mnie czas i cierpliwość, aby tłumaczyć to, co trudne. Biblia jest dla mnie jak list od Ojca, w którym On mówi mi o sobie samym i o mnie. Biblia jest dla mnie jak historia mojego życia i życia moich przodków – dotyczy mnie na maxa. Nie jest jak encyklopedia, ale bardziej jak email od przyjaciela lub status na Facebooku informujący mnie co myśli lub co robi bliska mi osoba (lub jak komentarze do mojego statusu :)). Gdybym jej nie znał, to nie byłbym w stanie nic o niej przeczytać, a jeśli nawet, to nic bym z tego nie zrozumiał.
Czy dołączyłeś już do grona znajomych Jezusa? Jeśli nie, to ciężko będzie ci odebrać Jego świeże myśli na co dzień, a bez nich można nieźle się pogubić.
radosny